Pepito i Borys idą na imprezę

– No proszę Cię, żel nie gryzie! – Pepito usiłował namówić Borysa do postawienia na żel oklapłej grzywki. Sam miał już na sobie jedwabną koszulę i pachniał oszałamiająco. Jego futerko było stylowo przyczesane, a oczy intrygująco błyszczały.

Borys stał bezradnie przed lustrem i usiłował poradzić sobie z grzywką bez pomocy żelu, nie lubił bowiem takich wynalazków. Nie czułby się sobą, tylko jakimś wystylizowanym lalusiem, którym przecież nie był. Ale kim był? To pytanie intrygowało go ostatnio dosyć często. Dużo myślał o życiu, o tym co go jeszcze czeka i czy może ma jeszcze szansę na miłość i szczęście. W sumie to był nawet szczęśliwy. Przeczuwał jednak, że szczęście to jeszcze coś innego. Gdy patrzył na Pepita, jak ten podryguje i podśpiewuje sobie od rana, jak sięga odważnie po to czego pragnie i jak niczego się nie boi…

A on sam bał się wszystkiego. Czuł, że na każdym kroku czyha na niego niebezpieczeństwo, a w najlepszym razie jakieś „wyzwanie”, jak np. dzisiejsze wspólne wyjście na imprezę. Pepito się uparł, że muszą się wreszcie ruszyć i porządnie zabawić.

– Zabawić – hmmm, mruknął sam do siebie Borys – w sumie to lubię się bawić – pomyślał – lubię nawet tańczyć! – ta myśl go ożywiła. Ale nie potrafię – i już po ożywieniu…

Często wyobrażał sobie siebie zatraconego w tanecznym szale. Gdy słyszał muzykę, oczami wyobraźni widział swoje pełne ekspresji ruchy, sprężystość swojego ciała, instynktownie reagującego na rytm i pulsującego w pełen gracji sposób. W rzeczywistości, gdy ostatnio tańczył na jakieś rodzinnej imprezie, zdeptał obie nogi swojej partnerce, czym doprowadził ją do furii, przewrócił kelnera i wpadł w miskę z sałatką. Na wspomnienie tych strasznych chwil, przez jego ciało przeszedł dreszcz, a po plecach pociekła strużka potu.

– Pepito, słuchaj, jakoś czuję, że coś mnie łamie w kościach – zaczął nieśmiało – wiesz, może się jednak dzisiaj wcześniej położę, zduszę tę infekcję w zarodku, bo chyba gdzieś mnie przewiało – z wolna zaczął się rozkręcać – początki są zwykle niewinne, niby ból gardła, lekki katarek, a tu jak zaniedbasz, to zapalenie płuc masz jak w banku! – i właściwie już czuł jak rośnie mu temperatura, a ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Ciężko podreptał więc do kuchni by zrobić sobie herbatę z cytryną.

– Borys nie żartuj, przecież jesteśmy umówieni! – w głosie Pepita słychać było irytację – Luiza, moja kumpela, ma przyjść ze swoją siostrą, podobno straszną nudziarą. Na pewno Ci się spodoba – mrugnął do Borysa porozumiewawczo – ubieraj się i nie marudź!

Cóż było robić? Borys, jak zwykle w konfrontacji z Pepitem był na przegranej pozycji. Założył zatem swój najbardziej elegancki sweterek w serek, przygładził szarą grzywkę, wydmuchał nos i powłócząc nogami poszedł w ślad za nucącym i podrygującym Pepitem.

Klub był już pełen, a głośna muzyka skutecznie uniemożliwiała wszelkie próby rozmowy. Borys czuł, że cały się kurczy, a jego oddech staje się coraz płytszy. Marzył tylko o tym, żeby w tej chwili stać się niewidzialny. Pepito jednak ciągnął go w głąb sali, w kierunku machającej do nich Luizy, u boku której stała najbardziej promienna istota jaką Borys do tej pory widział. Wydawała się równie zagubiona i przytłoczona jak on. Rozglądała się wkoło, jakby szukając dla siebie drogi ucieczki.

– Cmok, cmok – to Pepito całusami w oba policzki przywitał się z Luizą, która natychmiast porwała go na parkiet.

Borys stał naprzeciwko promiennej istoty z oczami wbitymi w podłogę i usilne starał się odchrząknąć gulę, która skutecznie blokowała głos w jego gardle. Promienna istota stała uśmiechając się nieśmiało, co Borys potraktował jako zachętę. Ukłonił się szarmancko i się przedstawił:

– Borys jestem.

– Ka… – głośna muzyka skutecznie zagłuszyła odpowiedź promiennej istoty.

– No tak…. i co teraz? – pomyślał Borys. Poczuł, że musi zrobić kolejny krok. Im większą presję czuł, tym większa plama potu pojawiała się na jego sweterku w serek.

– Może masz ochotę na spacer? – słowa promiennej istoty wdarły się w moment przerwy między utworami i w jednej chwili wyrwały Borysa z dna bezradności i zagubienia.

Spacer! Borys uwielbiał spacery, mógł chodzić godzinami i rozmyślać. Rozmyślanie, obok liczenia liści na fikusie było jego ulubionym zajęciem. Ale czy można rozmyślać spacerując we dwójkę? – poczuł wątpliwość i znowu zaczął się pocić i nerwowo dyszeć.

Pokiwał jednak głową i zaczęli powoli przeciskać się przez tańczący tłum, w stronę wyjścia. Już, już byli prawie przy drzwiach, kiedy to wielki, rosły seter złapał promienną istotę za rękę. Spojrzał jej głęboko w oczy, przycisnął ją do siebie i szepnął w ucho:

– Nie wybiegaj tak szybko mój piękny Kopciuszku, jeszcze nie wybiła północ. Pozwól porwać się do tańca zafascynowanemu Tobą samcowi.

Ostatnie co Borys zobaczył, to wirujące w tańcu futerko promiennej istoty i jej zamglone spojrzenie, wbite w pochłaniającego ją całym ciałem setera.

– Przynajmniej będę mógł sobie spokojnie porozmyślać na spacerze – powiedział cicho sam do siebie i starał się poczuć ulgę, ale zamiast tego ogarnęła go większa niż zazwyczaj fala smutku – zrobię sobie herbatę z cytryną i poczytam książkę – kap, kap… to łzy, jakby nie słysząc tych słów, zaczęły mu spływać po szarym pyszczku.

– Będzie fajnie! Wreszcie nacieszę się spokojem! – robił co mógł, żeby przekonać samego siebie, ale jego szarym brzuszkiem już zaczęły wstrząsać fale szlochu, niewiele sobie robiąc z jego jakże atrakcyjnych planów na wieczór.

Borys poczuł, że oto coś nieznanego i chyba ważnego się w nim i z nim dzieje. Zaczął bowiem coraz wyraźniej słyszeć głos swoich prawdziwych pragnień.

– No proszę Cię, żel nie gryzie! – Pepito usiłował namówić Borysa do postawienia na żel oklapłej grzywki. Sam miał już na sobie jedwabną koszulę i pachniał oszałamiająco. Jego futerko było stylowo przyczesane, a oczy intrygująco błyszczały.

Borys stał bezradnie przed lustrem i usiłował poradzić sobie z grzywką bez pomocy żelu, nie lubił bowiem takich wynalazków. Nie czułby się sobą, tylko jakimś wystylizowanym lalusiem, którym przecież nie był. Ale kim był? To pytanie intrygowało go ostatnio dosyć często. Dużo myślał o życiu, o tym co go jeszcze czeka i czy może ma jeszcze szansę na miłość i szczęście. W sumie to był nawet szczęśliwy. Przeczuwał jednak, że szczęście to jeszcze coś innego. Gdy patrzył na Pepita, jak ten podryguje i podśpiewuje sobie od rana, jak sięga odważnie po to czego pragnie i jak niczego się nie boi…

A on sam bał się wszystkiego. Czuł, że na każdym kroku czyha na niego niebezpieczeństwo, a w najlepszym razie jakieś „wyzwanie”, jak np. dzisiejsze wspólne wyjście na imprezę. Pepito się uparł, że muszą się wreszcie ruszyć i porządnie zabawić.

– Zabawić – hmmm, mruknął sam do siebie Borys – w sumie to lubię się bawić – pomyślał – lubię nawet tańczyć! – ta myśl go ożywiła. Ale nie potrafię – i już po ożywieniu…

Często wyobrażał sobie siebie zatraconego w tanecznym szale. Gdy słyszał muzykę, oczami wyobraźni widział swoje pełne ekspresji ruchy, sprężystość swojego ciała, instynktownie reagującego na rytm i pulsującego w pełen gracji sposób. W rzeczywistości, gdy ostatnio tańczył na jakieś rodzinnej imprezie, zdeptał obie nogi swojej partnerce, czym doprowadził ją do furii, przewrócił kelnera i wpadł w miskę z sałatką. Na wspomnienie tych strasznych chwil, przez jego ciało przeszedł dreszcz, a po plecach pociekła strużka potu.

– Pepito, słuchaj, jakoś czuję, że coś mnie łamie w kościach – zaczął nieśmiało – wiesz, może się jednak dzisiaj wcześniej położę, zduszę tę infekcję w zarodku, bo chyba gdzieś mnie przewiało – z wolna zaczął się rozkręcać – początki są zwykle niewinne, niby ból gardła, lekki katarek, a tu jak zaniedbasz, to zapalenie płuc masz jak w banku! – i właściwie już czuł jak rośnie mu temperatura, a ciało zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Ciężko podreptał więc do kuchni by zrobić sobie herbatę z cytryną.

– Borys nie żartuj, przecież jesteśmy umówieni! – w głosie Pepita słychać było irytację – Luiza, moja kumpela, ma przyjść ze swoją siostrą, podobno straszną nudziarą. Na pewno Ci się spodoba – mrugnął do Borysa porozumiewawczo – ubieraj się i nie marudź!

Cóż było robić? Borys, jak zwykle w konfrontacji z Pepitem był na przegranej pozycji. Założył zatem swój najbardziej elegancki sweterek w serek, przygładził szarą grzywkę, wydmuchał nos i powłócząc nogami poszedł w ślad za nucącym i podrygującym Pepitem.

Klub był już pełen, a głośna muzyka skutecznie uniemożliwiała wszelkie próby rozmowy. Borys czuł, że cały się kurczy, a jego oddech staje się coraz płytszy. Marzył tylko o tym, żeby w tej chwili stać się niewidzialny. Pepito jednak ciągnął go w głąb sali, w kierunku machającej do nich Luizy, u boku której stała najbardziej promienna istota jaką Borys do tej pory widział. Wydawała się równie zagubiona i przytłoczona jak on. Rozglądała się wkoło, jakby szukając dla siebie drogi ucieczki.

– Cmok, cmok – to Pepito całusami w oba policzki przywitał się z Luizą, która natychmiast porwała go na parkiet.

Borys stał naprzeciwko promiennej istoty z oczami wbitymi w podłogę i usilne starał się odchrząknąć gulę, która skutecznie blokowała głos w jego gardle. Promienna istota stała uśmiechając się nieśmiało, co Borys potraktował jako zachętę. Ukłonił się szarmancko i się przedstawił:

– Borys jestem.

– Ka… – głośna muzyka skutecznie zagłuszyła odpowiedź promiennej istoty.

– No tak…. i co teraz? – pomyślał Borys. Poczuł, że musi zrobić kolejny krok. Im większą presję czuł, tym większa plama potu pojawiała się na jego sweterku w serek.

– Może masz ochotę na spacer? – słowa promiennej istoty wdarły się w moment przerwy między utworami i w jednej chwili wyrwały Borysa z dna bezradności i zagubienia.

Spacer! Borys uwielbiał spacery, mógł chodzić godzinami i rozmyślać. Rozmyślanie, obok liczenia liści na fikusie było jego ulubionym zajęciem. Ale czy można rozmyślać spacerując we dwójkę? – poczuł wątpliwość i znowu zaczął się pocić i nerwowo dyszeć.

Pokiwał jednak głową i zaczęli powoli przeciskać się przez tańczący tłum, w stronę wyjścia. Już, już byli prawie przy drzwiach, kiedy to wielki, rosły seter złapał promienną istotę za rękę. Spojrzał jej głęboko w oczy, przycisnął ją do siebie i szepnął w ucho:

– Nie wybiegaj tak szybko mój piękny Kopciuszku, jeszcze nie wybiła północ. Pozwól porwać się do tańca zafascynowanemu Tobą samcowi.

Ostatnie co Borys zobaczył, to wirujące w tańcu futerko promiennej istoty i jej zamglone spojrzenie, wbite w pochłaniającego ją całym ciałem setera.

– Przynajmniej będę mógł sobie spokojnie porozmyślać na spacerze – powiedział cicho sam do siebie i starał się poczuć ulgę, ale zamiast tego ogarnęła go większa niż zazwyczaj fala smutku – zrobię sobie herbatę z cytryną i poczytam książkę – kap, kap… to łzy, jakby nie słysząc tych słów, zaczęły mu spływać po szarym pyszczku.

– Będzie fajnie! Wreszcie nacieszę się spokojem! – robił co mógł, żeby przekonać samego siebie, ale jego szarym brzuszkiem już zaczęły wstrząsać fale szlochu, niewiele sobie robiąc z jego jakże atrakcyjnych planów na wieczór.

Borys poczuł, że oto coś nieznanego i chyba ważnego się w nim i z nim dzieje. Zaczął bowiem coraz wyraźniej słyszeć głos swoich prawdziwych pragnień.