Kontuzja Pepita

– Auuuuu – zawył Pepito, podczas, gdy Borys sprawnymi ruchami owijał bandażem jego spuchniętą kostkę.

– Wygląda na to, że posiedzisz trochę w domu, bo chodzić z tą opuchlizną to się nie da – ocenił sytuację Borys, po czym schował do apteczki resztkę bandaża i poszedł do kuchni przygotować Pepitowi coś pysznego do jedzenia.

– O Boże! Siedzieć w domu?! Jak ja niby mam usiedzieć domu? – z rozpaczą w głosie jęknął Pepito – przecież ja nie wytrzymam – czuł wzbierającą w nim panikę – jak długo to niby ma trwać? Może jednak dam radę wyjść? – spróbował stanąć na spuchniętej nodze, ale natychmiast, wyjąc z bólu, opadł na fotel.

– No to pięknie! Ja zwariuję! – wszystko się w nim gotowało.

Pepito najbardziej na świecie nie lubił bezczynności. Był głodny życia i zawsze znajdował sobie ciekawe zajęcia. A teraz co? Siedzieć i… myśleć? – to była przerażająca perspektywa, bo o ile Pepito bardzo lubił działać, o tyle rozmyślania unikał.

– Nie, nie! Do tego nie mogę dopuścić! Rozmyślanie jest dobre dla Borysa, ale nie mnie! – mruknął sam do siebie pod nosem i postanowił czymś się zająć.

Zaczął oglądać telewizję, ale dosyć szybko się tym znudził. Wziął do ręki książkę Borysa (swojej nie miał), ale czytanie od zawsze go nudziło, więc książka szybko wróciła na swoje miejsce. Podreptał więc do kuchni, po której krzątał się Borys.

Usiadł przy stole i obserwował jak Borys miesza w garnkach, wącha, smakuje i jaki wydaje się być skupiony, spokojny i zadowolony.

Dziwny jest ten Borys – pomyślał. Niby boi się wszystkiego, a teraz to ja się boję, że jak przestanę codziennie biegać, to stracę formę, że jak nie będę się spotykał z kolegami, to szybko o mnie zapomną. No i jak przestanę flirtować z dziewczynami, to wypadnę z obiegu.

Nagle Pepito poczuł to, czego z całych sił starał się uniknąć, przejmujące uczucie pustki i bezsensu, które jak atramentowa plama zalała jego duszę.

Zerwał się żeby przegnać smutek, ale ból nogi uświadomił mu, że raczej dzisiaj przed nim nie ucieknie. Zrezygnowany poddał się temu co nieuchronnie się zbliżało, fali rozmyślania o życiu.

Pepito kochał życie i lubił się w nim nurzać po końce swoich uszu. Miał wielu kolegów, chętnie flirtował z dziewczynami, ale czy oni chcieliby go teraz widzieć? Czy lubiliby go w takim smutnym stanie? Jego, króla życia i parkietu? Z pewnością nie!

– Dobrze, że nikt mnie nie widzi w tym stanie – pomyślał Pepito. I nagle poczuł się dziwnie, jakby nie należał do siebie tylko do innych. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i zauważył, że jego sierść nie błyszczy dzisiaj tak powabnie i już miał przeczesać futerko, ale się powstrzymał.

– Będę dzisiaj rozczochrany i co? I będę smutny i co? Ktoś mi zabroni? I może nawet będę płakał! O tak! Właśnie! Będę płakał na potęgę! Że nie mam na stałe dziewczyny, że nie mam ulubionego zajęcia, bo ciągle coś nowego mnie ciekawi, że nie mam odwagi mieć szczeniaków, a w sumie fajnie byłoby być ojcem, ale nie mam cierpliwości, no i nie mam na stałe dziewczyny, ale nie mam, bo jest tyle ładnych, a ja nie umiem się zdecydować, bo jak się zdecyduję na jedną, to zaraz żałuję tej na którą się nie zdecydowałem itd. Itd.! Zwariować można!

W tym czasie Borys skończył gotować pożywny rosół. Postawił przed Pepitem talerz z parującą zupą, podał paczkę chusteczek higienicznych i pogładził go po łapce.

Pepito wydmuchał nos i pomyślał, że może nie ma dziewczyny na stałe, ulubionego zajęcia i szczeniaków, ale ma przynajmniej przyjaciela, przy którym może mieć rozczochrane futerko, zapuchnięte oczy i smarkany nos. W sumie to jest to całkiem niezły powód do radości!

– Auuuuu – zawył Pepito, podczas, gdy Borys sprawnymi ruchami owijał bandażem jego spuchniętą kostkę.

– Wygląda na to, że posiedzisz trochę w domu, bo chodzić z tą opuchlizną to się nie da – ocenił sytuację Borys, po czym schował do apteczki resztkę bandaża i poszedł do kuchni przygotować Pepitowi coś pysznego do jedzenia.

– O Boże! Siedzieć w domu?! Jak ja niby mam usiedzieć domu? – z rozpaczą w głosie jęknął Pepito – przecież ja nie wytrzymam – czuł wzbierającą w nim panikę – jak długo to niby ma trwać? Może jednak dam radę wyjść? – spróbował stanąć na spuchniętej nodze, ale natychmiast, wyjąc z bólu, opadł na fotel.

– No to pięknie! Ja zwariuję! – wszystko się w nim gotowało.

Pepito najbardziej na świecie nie lubił bezczynności. Był głodny życia i zawsze znajdował sobie ciekawe zajęcia. A teraz co? Siedzieć i… myśleć? – to była przerażająca perspektywa, bo o ile Pepito bardzo lubił działać, o tyle rozmyślania unikał.

– Nie, nie! Do tego nie mogę dopuścić! Rozmyślanie jest dobre dla Borysa, ale nie mnie! – mruknął sam do siebie pod nosem i postanowił czymś się zająć.

Zaczął oglądać telewizję, ale dosyć szybko się tym znudził. Wziął do ręki książkę Borysa (swojej nie miał), ale czytanie od zawsze go nudziło, więc książka szybko wróciła na swoje miejsce. Podreptał więc do kuchni, po której krzątał się Borys.

Usiadł przy stole i obserwował jak Borys miesza w garnkach, wącha, smakuje i jaki wydaje się być skupiony, spokojny i zadowolony.

Dziwny jest ten Borys – pomyślał. Niby boi się wszystkiego, a teraz to ja się boję, że jak przestanę codziennie biegać, to stracę formę, że jak nie będę się spotykał z kolegami, to szybko o mnie zapomną. No i jak przestanę flirtować z dziewczynami, to wypadnę z obiegu.

Nagle Pepito poczuł to, czego z całych sił starał się uniknąć, przejmujące uczucie pustki i bezsensu, które jak atramentowa plama zalała jego duszę.

Zerwał się żeby przegnać smutek, ale ból nogi uświadomił mu, że raczej dzisiaj przed nim nie ucieknie. Zrezygnowany poddał się temu co nieuchronnie się zbliżało, fali rozmyślania o życiu.

Pepito kochał życie i lubił się w nim nurzać po końce swoich uszu. Miał wielu kolegów, chętnie flirtował z dziewczynami, ale czy oni chcieliby go teraz widzieć? Czy lubiliby go w takim smutnym stanie? Jego, króla życia i parkietu? Z pewnością nie!

– Dobrze, że nikt mnie nie widzi w tym stanie – pomyślał Pepito. I nagle poczuł się dziwnie, jakby nie należał do siebie tylko do innych. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i zauważył, że jego sierść nie błyszczy dzisiaj tak powabnie i już miał przeczesać futerko, ale się powstrzymał.

– Będę dzisiaj rozczochrany i co? I będę smutny i co? Ktoś mi zabroni? I może nawet będę płakał! O tak! Właśnie! Będę płakał na potęgę! Że nie mam na stałe dziewczyny, że nie mam ulubionego zajęcia, bo ciągle coś nowego mnie ciekawi, że nie mam odwagi mieć szczeniaków, a w sumie fajnie byłoby być ojcem, ale nie mam cierpliwości, no i nie mam na stałe dziewczyny, ale nie mam, bo jest tyle ładnych, a ja nie umiem się zdecydować, bo jak się zdecyduję na jedną, to zaraz żałuję tej na którą się nie zdecydowałem itd. Itd.! Zwariować można!

W tym czasie Borys skończył gotować pożywny rosół. Postawił przed Pepitem talerz z parującą zupą, podał paczkę chusteczek higienicznych i pogładził go po łapce.

Pepito wydmuchał nos i pomyślał, że może nie ma dziewczyny na stałe, ulubionego zajęcia i szczeniaków, ale ma przynajmniej przyjaciela, przy którym może mieć rozczochrane futerko, zapuchnięte oczy i smarkany nos. W sumie to jest to całkiem niezły powód do radości!